Ostatnie dni to jakaś kreskówka. Wczoraj myślałam, że już znam drogę do domu i nic złego nie może mi się przytrafić, bo ile razy można się gubić? Jak jednak daleko byłam od prawdy. Po pracy poszłam jak zwykle na metro i jak zwykle zastałam tam tłum ludzi (dla porównania co to znaczy tłum – wg nowej skali z Indii, w Warszawie nigdy nie doświadczyłam tłumu, nawet po Juwenaliach). Nagle jakieś ogłoszenie, oczywiście w hindi, więc nic nie zrozumiałam. Ale tłum zaczął się zmniejszać. Czekam, czekam… metro nie przyjeżdża. Po 20 min, zapytałam w końcu co to za ogłoszenia. Okazało się, że ktoś wpadł pod pociąg 2 stacje wcześniej i teraz metro nie jeździ. Ale mam się nie martwić, bo za 15 min powinno znowu działać, że to normalne, bo średnio ktoś popełnia samobójstwo co drugi dzień. I że wybierają specjalnie czas wieczorny kiedy ludzie z pracy wychodzą, żeby spowodować jak najwięcej problemów. Poczekałam kolejne 20 min, ale nic nie przyjeżdżało. Zapytałam kolejną dziewczynę o status i dowiedziałam się, że może za 30 min coś przyjedzie… Koniec czekania. Trzeba działać. Wymyśliłam, że pojadę taksówką – w końcu stać mnie… Pewnym krokiem wychodzę z metra, a tam – moooorze ludzi. Normalnie cały jeden pas dwupasmówki zajęty był przez ludzi. Już wcześniej szokowała mnie ilość ludzi na ulicach, ale teraz zaszokowałam się jeszcze bardziej. Szok szoków. Oczywiście wszyscy chcieli złapać taksówkę:) Przez chwilę pomyślałam o autobusie, ale jak zobaczyłam jak są wypchane… Trzymajmy się planu nr 1. Polowanie na taksi. I tak mi zeszło prawie godzinę. Chodziłam po tych ulicach w przód i w tył, mając nadzieję, że w końcu coś złapię. Chciałam nawet iść trochę w stronę dzielnicy gdzie mieszkam, skoro już tak chodzę, ale kogokolwiek nie zapytałam o drogę, pokazywał mi inny kierunek. Wiec poszłam gdziekolwiek. Ale tam też taksówek nie było, tylko ludzie którzy chcieli je złapać. Na dodatek te samochody jeżdżą tak, że ledwo uszłam z życiem… ech… Nagle jedna taksówka zatrzymała się niedaleko mnie, bo ktoś z niej akurat wysiadał. Niewiele myśląc wepchnęłam się i pasażer jeszcze nie wysiadł, kiedy ja już siedziałam w środku. W domu bylam dopiero grubo po 9. Co za podróż.
Za to dziś – spokojna, że już chyba jestem przygotowana na wszystko, wybrałam się do domu bez obaw. Metro przyjechało, więc ucieszyłam się, że tym razem nikt się nie zabił:D To na tyle wystarczyło mojego szczęścia. Po długim czekaniu okazało się, że autoriksze nie jeżdzą, bo jest strajk, czy coś… no pięknie. Potem chodziłam tam i siam, próbując jednak znaleźć drogę do domu… W końcu niewiadomo skąd pojawiła się riksza – uwaga pojemność wzrosła do 7 osób, ale myślę, że Hindusi pokaża jeszcze na co ich stać! Dobra, nie czas na wybrzydzanie, wsiadłam na winogrono i do domu.
Na dodatek chyba się przeziębiłam – a raczej gardło mnie boli. Podobno to od smogu. I ósemka mi spuchła – podobno rośnie. Nie miala tez kiedy. Myślę, że nie wytrzymała napięcia. No to po staropolsku ponarzekałam sobie:) A teraz nabiorę sił na kolejne niespodzianki, bo jestem pewna, że spokojnie może być jeszcze gorzej.
Jola, jakby to nie zabrzmiało dbaj o siebie..a ta ósemka to rzeczywiście nie miała kiedy puchnąć…buziaki Wąska