Ahahaha, no nie wierzę. Kolejna osoba wyjechała. Teraz mamy ustanowiony nowy rekord, bo wyjechała już po paru godzinach! Ale po kolei. AIESEC cały czas nie wychodzi ze swojej roli – zawodzą na całej linii, nie służą pomocą, są po prostu do bani. Czyli bez zmian. Spotkanie z nowym zarządem nie zmieniło nic poza tym, że sobie ponarzekaliśmy. Pisałam o tym tutaj. Na tamtym spotkaniu powiedzieli nam, że w poniedziałek przyjadą 2 nowe osoby o 10tej rano. Jednak nikt nowy się nie zjawił, za to przyszło 2 AIESECowców zabrać nam materac. Serio! Kiedy my ich prosimy, żeby nam przynieśli materac, to 2 tygodnie się czeka, a potem tak bez zapowiedzi zamiast przynieść 2 zabierają 1. Może nie zrozumieli? To jest „trochę” dziwne (w sumie w Indiach coraz mniej rzeczy mnie już dziwi), bo nas tu jest jak mrówków, a ciągle nowi ludzie przyjeżdżają i nie mają gdzie spać. Albo ja tu czegoś nie rozumiem, albo nie wiem o wszystkim… Już dawno porzuciliśmy nadzieje o lodówce, ale o materace będziemy walczyć! Do upadłego, bo zaraza zaraz, to gdzie my właściwie mamy spać? Na dodatek zabrali go Jean, która jest tu już 2 tydzień i ciągle nie ma pracy. Znaczy, żeby była jasność – każdy, kto tu przyjeżdża ma pracę zapewnioną. A przynajmniej tak myśli, bo takie są warunki dostania praktyk. Wybierasz sobie z domowego zacisza praktykę lub pracę, następnie przeprowadzana jest rozmowa kwalifikacyjna z takim delikwentem i następuje „dopasowanie” z pracodawcą. Pracodawca lub organizacja charytatywna, gdzie odbywa się wolontariat, zatwierdza każdego studenta. Lecisz na praktykę dopiero gdy dopełnione są wszelkie formalności… No ale niektórzy praktykanci w Indiach (w sumie ponad połowa) nie mają tyle szczęścia… Zazwyczaj na miejscu okazuje się, że ich umowa była … fikcyjna!! Ja naprawdę doceniam swój hotel, że to nie była bajka. Dużo tej pracy, czasem ciężko, ale jest. Wszyscy rozumieją, że różne sytuacje mogą się zdarzyć i praktyka może zostać odwołana w każdej chwili. AIESEC jest wtedy oczywiście zobowiązany znaleźć inną pracę dla takiego studenta, ale… to są Indie… Tak więc połowa praktykantów w Kalkucie, którzy przemierzyli kawał globu, żeby tu trafić, jest bez zajęcia. M.in. Jean, której najpierw powiedzieli, że nie ma pracy, a potem zabrali materac… To jakaś patologia. I gdzie ona ma spać?? Jedna z koleżanek pojechała na wycieczkę do Nepalu, więc na razie śpi na jej miejscu, ale… raju!!! Ja znowu wczoraj nakrzyczałam na ludzi z AIESEC, ale stwierdziłam, że to nie mój materac i nie będę się wtrącać. Bo ja swojego materaca bym za Chiny nie oddała! Zawinę się w niego i nie oddam!
À propos Chin. Wczoraj przyjechał jeden kitajec. Ma takie śmieszne oczy, jak kreski, wygląda jakby się cały czas uśmiechał. Ale, ale… historii ciąg dalszy. Wczoraj spodziewaliśmy się 2 osób o 10. Miała być dziewczyna z Maroko i chłopak z Ivory Coast. Kiedy AIESECowcy przyszli zabrać materac powiedzieli, że to miała być jednak tylko jedna dziewczyna, ale w ostatniej chwili zdecydowała, że nie przyleci. Myślę sobie jaka szczęściara, bo ktoś ją musiał w porę ostrzec=) Może czytała mojego bloga:) Czyli nie czekamy na nikogo, tak? No ale o 12 w nocy pojawił się ten z Chin. Chłopak. Więc ani to dziewczyna, ani z Maroka. Matko taki tu bałagan. No nic, czas poznać towarzysza niedoli. Wczoraj z nim nie za bardzo gadałam, bo już była pora spać. Niektórzy tu jednak mają to szczęście, że pracują:) Za to pogadałam jeszcze trochę z tym Brazylijczykiem. Potrzebował się chłopak wygadać:) Wysłuchałam jak to siedzi tu już tydzień i nic nie robi, i że nic mu się nie podoba, i że nie tak miało być, i że u niego AIESEC nie tak działa (raju jakbym siebie słyszała). No to mu mówię, że spoko, przyzwyczaisz się, a potem nawet to polubisz. Patrzył na mnie jak na kosmitkę=) Ale prawda jest taka, że nie ważne skąd się przyjechało, każdy z nas przechodzi to samo stadium. I szczęście w nieszczęściu, że jesteśmy tu wszyscy razem, bo możemy się nawzajem wspierać. Albo i nie:) Ci, co są dłużej patrzą ze współczuciem na tych nowych. Bo każdy widzi odbicie siebie z pierwszych dni, takich przestraszonych i chcących wracać do domu. Historia pokazuje, że każdy musi przez to przejść i znaleźć swoją drogę, żeby to zaakceptować. Więc nowym mówimy tylko – spokojnie, odpocznij, przyzwyczaisz się:) I w tych pierwszych dniach to brzmi jakby ktoś cię lekceważył, nawet wyśmiewał, jakby to kosmici mówili, którzy godzą się mieszkać w takich warunkach, w takim tłoku, w takim hałasie, brudzie i że ty sam się nigdy nie przyzwyczaisz. Że będziesz walczył i coś zmienisz. Ale to są Indie, tu wszystko działa inaczej, i nie da się na to nic poradzić. Zajmuje trochę czasu, żeby to zrozumieć, ale szkoda tracić go więcej na walkę z wiatrakami. Są dwa wyjścia z tej sytuacji albo to szybko zaakceptujesz, albo wracasz do domu. Dziś po pracy poszłam porozmawiać z Edwardem (ten nowy z Chin) i okazało się, że rano była jakaś dziewczyna z Maroko (no proszę, a jednak…) i że była załamana, tym co zobaczyła, że mówiła tylko po francusku i nikt jej nie rozumiał, więc pojechała… Ojej…
W takich chwilach czuję się jakbym była jakimś herosem, bo przetrwałam już tyle i nie uciekłam do domu. Chociaż nie raz miałam ochotę, nie raz ryczałam na ulicy, i wcale nie było łatwo się przyzwyczaić. Ale kiedy patrzę na tych przerażonych ludzi, którzy dopiero przyjechali, to myślę sobie, że przesadzają, bo przecież nie jest tak źle. W sumie to o co im chodzi – pobędą parę dni i się przyzwyczają…. Tylko, że tak łatwo się mówi dopiero po jakimś czasie. Ahahaha, właśnie grupka praktykantów wróciła z zakupów, ale ich ogolili. W ogóle nie maja pojęcia o zakupach:P Zwłaszcza ten z Rosji. Hihi robi zakupy jak szalony. Zapłacił za bluzkę 1300 rupii, a nie jest warta więcej niż 150. Albo przyszła jedna koleżanka i cieszy się, że kupiła spódnice, nawet 2. Każda po 350. Buahahaha. No nie wiem, ja tam swoją mam za 150, ale nie będę jej psuła radości. No spoko, teraz tłumaczy mi, że i tak chciała taką mieć, to kupiła. No okej, ale kupować to z głową trzeba, bo może to jest tanio, ale po co psuć rynek? Nie cierpię jak mnie ktoś potem na targu oszukuje. Bo niby skąd mamy wiedzieć jaka ma być cena produktu. Ja mam taki sposób, że pytam ludzi na ulicy. Jak mi się coś podoba, to zaraz zaczepiam przechodnia i pytam ile powinnam zapłacić. Albo chodzę do różnych sklepów i pytam o cenę tej samej rzeczy żeby się rozeznać. Można? Można:) Tylko trzeba ruszyć głową, a nie tak… szastać pieniędzmi. Ten z Rosji to musi dużo kasy mieć, bo strasznie rozrzutny. Śmieszne to wszystko. W sumie to już mnie tu mało rzeczy dziwi, raczej śmieszy. A śmiech to zdrowie. Fajne te Indie, ktoś może się wybiera w odwiedziny?? (:P)
naaasturcjo naaaasza
Podziwiam Twoją wytrwałość, ja bym z nerwów eksplodował albo zadusił jakiegoś Hindusa gołymi rękami.
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! 🙂
M.