Zimno u nas. A ja kocyka nie mam. Nawet swoje kozaki wyciągnęłam. Jeszcze rękawiczek muszę poszukać. Kto by pomyślał, że jednak się przydadzą… Jutro już muszę ten koc jednak kupić. Trochę liczyłam na to, że ktoś zostawi. Ale grupka praktykantów wyjechała dziś do Nepalu i wszystko zabrali:( Znaczy kocyki, bo reszta to mnie nie interesuje. Mieszkanie jest teraz takie ciche i puste. W moim pokoju zostałam sama, chociaż nie wiem do końca, bo widzę jakieś 2 nowe walizki. Więc albo ktoś nowy przyjechał, albo chłopaki z dołu przenieśli się z korytarza do mnie do pokoju. W drugim pokoju zostala tylko Robin i Jaeane. Na dole trochę ich więcej, ale i tak coś mało nas się zrobiło. Może jest wreszcie normalnie, ale takie tu przeludnienie panowało ostatnio, że teraz jakoś mi dziwnie. Wow, jest cicho i słyszę własne myśli…
Jadłam dziś momo na lunch. Wyglądało jak nasze polskie pierogi. Ale momo są tybetańskie (?) Tak mi się przynajmniej wydaje. Podobne w konsystencji, trochę inaczej zlepione i inne nadzienie miały. No i zjadłam dziś swoją pierwszą potrawę z chili! Zwiększam sobie dawki ostrego, bo na początku nie mogłam nic pikantnego zjeść, a dziś miałam ostrą zupę i takiego kurczaka z chili. Nie umarłam. Podobno ostre zabija robale:) Gdy wieczorem wzięłam egg rolla bez przypraw (bo nie da się zmieniać poziomu ostrości na straganie – jest ostre z przyprawą, albo nie ostre, bez przyprawy) to wydał mi się taki mdły i bez smaku. Hmmm, może następnym razem poproszę z chili. Zdałam sobie sprawę, że mało tutejszych owoców próbowałam. Najpierw eksperymentowałam z różnymi dziwnymi, które pierwszy raz widziałam tutaj. Tych „normalnych” nie kupowałam, bo przecież znam, bo zdążę, a w ogóle to nie znam ceny i nie chciało mi się targować. To męczące jest… I tak, wiem już, że 1 banan jest za 2 rupie, ale mandarynki to już nie wiem. I jakoś odwlekam decyzję aby kupić, bo ze mnie zedrą. No ale nawet jeśli zedrą, i za mandarynkę zapłacę 4 rupie to przecież i tak mało. Bardzo zawiły ciąg myślowy uświadomił mnie, że jestem tu prawie miesiąc, a nie kupiłam jeszcze mandarynek. O razu chciałam kupić całe kilo, ale nigdzie nie było. Jak to jest, że zawsze wszędzie pełno sprzedawców, a jak się wreszcie zdecydowałam to żadnego… Święto jakieś, muzułmańskie, podobno nawet państwowe – Muharam. Dlatego ulice dziś puste, ale dlaczego ja musiałam iść do pracy? Co za dzień, cały czas przed komputerem wklepywałam coś do eksela. Ale nuuda. Przez większość czasu i tak pisałam maile albo bloga. Taki to świąteczny okres… tylko czemu my w pracy, He??