Swiat jest taki piekny, zycia nie starczy aby wszystko zobaczyc! to nasz 2gi dzien tutaj dopiero, a mamy wrazenie ze z Polski wyjechalismy wieki temu. A to dlatego ze tyle sie tu dzieje, co w normalnym trybie przez miesiac:) sami nie wiemy co przyniesie kolejny dzien, az nie mozemy sie doczekac kolejnych niespodzianek. I pomyslec ze tak mozna czerpac z zycia garsciami:)
Dzis bylismy jescze bardziej zmeczeni niz wczoraj. No tak, brakujacych 7 godzin nie da sie oszukac, a plan napiety do ostatniej minuty. To byl dzien z lokalsami, znajomymi Bartusia z pracu. Wspaniali ludzie zyja po drugiej stronie globu:) Steward zabral nas w głąb ladu do Beverley Soaring Cociety. Tak legly w gruzach moje wszystkie zasady i obawy dotyczace Australii. Pojechalismy w do buszu, gdzie po 10 minutach zapomnialam o zagrozeniach i biegalam w trampkach w suchej trawie po kolana. A bac sie byl czego bo nawet drzewa maja tam grozne. Okazalo sie ze charakterystyczne dla Australii drzewa white gum ( nie wiem jak jest po polsku, kauczukowiec?) czasem gubia galezie jak im sa juz niepotrzebne… Spoko, tylko to sa naprawde duze drzewa, i jak by komus na glowe bez ostrzezenia taki konar spadl to nie byloby wesolo. W kazdym razie co tam zagrozenia ze strony natury jak tu przed nami szybowce:) siedzielismy tam caly dzien ogladajac innych, i przygotowujac sie sami do lotu. Steward jest instruktorem i zabral nas do swojego aeroklubu. Weszlismy we wszystkie zakamarki, poznalismy wszystkich czlonkow, gimnastykowalismy sie zeby zrozumiec australijski slag i zarty ( w takich sytuacjach szczery smiech na koncu zawsze ratuje sytuacje, nawet jak nie wiadomo o co chodzi). W sumie dlugo czekalismy na start, bo po drodze, tuz przed naszym startem (ała) rozbil sie szybowiec. Podobno to pierwszy taki wypadek od 14 lat. No pechowo bardzo, bo koles sie polamal, a z szybowca zostaly tylko powyginane blachy. Moze to byl dla nas znak zeby nie leciec, ale jakos malo domyslni bylismy i jak tylko karetka pojechala siedzielismy juz w naszych szybowcach. Bartus w polskiej maszynie o wdziecznym imieniu „puchacz” a ja w niemieckim szybowcu. Spokojnie, w tej bitwie nie bylo przegranych. W ogole okazuje sie ze polacy to najlepsi latacze na swiecie, a polskie maszyny to jedne z lepszych. Lot byl wspanialy, nie da sie opisac slowami, przezylam wszystkie stany emocjonalne, od euforii przez mdlosci po objawy omdlenia i szybka chec powrotu na ziemie. To chyba dlatego ze bylo tam malo powietrza na tej wysokosci i bujalo jak w windzie. Bartusiowi nie przeszkadzalo i robil hopki:) a widoki oszalamiajace. Plasko jak stol i sucho po horyzont.
O tu bylismy:)
weza szukam
szykuje sie do odlotu:)
po prawej wieza kontroli lotow, mobilna:)
Zeszlo nam do wieczora a my bylismy bez sniadania. Zlapalismy rano tylko banana, bo na wiecej nie bylo czasu. Za to w tym buszu nie bylo juz gdzie zjesc. W sumie to dobrze, przed lotem nie jest zalecany posilek, sama przekonalam sie dlaczego:) zjedlismy dopiero o 9 wieczorem z Kristi i Leonem i ich dziecmi. Tez znajomi z pracy. Moglismy porozmawiac o życiu w Australii, o wezu w szkole, opowiadali o kangurze ktory przychodzi na owoce z drzewa i oposie co mieszka w ich dachu. Pokazali nam gniazda pajakow, co to ugryzl ich syna i lezal w szpitalu przez kilka dni. Ale juz spoko, ma tylko wysypke. Da sie zyc generalnie:) sa super, nie odwazyli sie na szybowce ale przyjechali nas wsperac mentalnie. Kristi zegnala mnie slowami ” poczekaj, zrobie Ci jeszcze OSTATNIE zdjecie”. I jak tu nie poleciec? Zasnelismy nie wiem kiedy. Duzo emocji, malo jedzenia, jakos to dziala:)
A tu mozecie zobaczyc jak bylo:
Na koniec o dziwnej promocji. Jest tu drogo, nawet bardzo, generalnie ceny jak w Polsce, tylko w dolarach;) wiec dla nas razy 3. Np dzis kupowalismy zwykle tabletki na gardlo za 12 AUD (te zmiany temperatur i wiadomo bylo ze ktores bedzie chore). Ceny obiadow obledne. Ale nie o tym tylko o promocji. Kto mi wytlumaczy kup 2 butelki za 8 dolarow, a 3 za 6…
Uff….Odetchnęliśmy z ulgą po tych podniebnych wyczynach, tym bardziej że cisza na blogu dawała miejsce różnym domysłom .Ale wszystko dobre co się dobrze kończy!!!!!
Jak ktoś potrzebuje adrenaliny, to wystarczy że poczyta Waszego bloga. A to węże w parku, rekiny na plaży, gniazdo jadowitych pająków, rozbity szybowiec… , prosimy o następną dawkę MiK
Ps W pierwszej promocji za butelkę wychodzi 4 dolary, w drugiej za butelkę 2 dolary. Pewnie jak kupuje się tylko jedną butelkę to jest więcej niż 4 dolary. Gdzie tu haczyk?
Uff….Odetchnęliśmy z ulgą po tych podniebnych wyczynach, tym bardziej że cisza na blogu dawała miejsce różnym domysłom .Ale wszystko dobre co się dobrze kończy!!!!!
Jak ktoś potrzebuje adrenaliny, to wystarczy że poczyta Waszego bloga. A to węże w parku, rekiny na plaży, gniazdo jadowitych pająków, rozbity szybowiec… , prosimy o następną dawkę
MiK
Ps
W pierwszej promocji za butelkę wychodzi 4 dolary, w drugiej za butelkę 2 dolary. Pewnie jak kupuje się tylko jedną butelkę to jest więcej niż 4 dolary. Gdzie tu haczyk?
ja bym kupil 3 butelki za 6 dolcow i potem zwrocil 2 butelki za 8 dolcow 😀
Losiek, jestesc miszcz. Ja wiedzialam ze w Tobie zylka biznesmana, przylatuj zalozymy jakis biznes bo Australijczycy sie nie znaja:)
No wlasnie haczyka nie ma. Ale po co kupic 2 za 8 skoro mozna kupic 3 za 6. Jest taniej. A kto mowi?
No, to dopiero poczatek atrakcji:)
ogarnij mnie robote i lece 🙂 a widzieliscie strusie ?
Taaak, w zoo:)