Dzien zaczal sie jak codzien.Rano jak zwykle nie moglam wstac i myslalam sobie jak dobrze maja ci co pracuja tylko 5 dni w tygodnmiu. W sobote zazwyczaj nigdzie nie wychodzimy do zadnych firm, wiec mialam emocjonujacy dzien z excelem. Ale tak zle nie bylo. Mialam dlugi lunch i ponadrabialam zaleglosci w mailach. Bo ostatnie dni pracowalismy dluzej niz trzeba. Po pracy sprawdzilam szkole tanca i ceny. Co ciekawe szkoly tej szukalam chyba z miesiac, bo wg adresu i mapy google znajdowala sie na jednym koncu ulicy, ale co tam adres, szkola byla w zupenie innym miejscu na przeciwleglym koncu. Czemu mnie to juz nawet nie dziwi?? Aha, na tance polamance jednak sie nie zapisalam, bo za 300 rupii za lekcje to ja mam 2 szaliki, i jedna jazde na sloniu. W takim razie tanca z bolywood poucze sie w Polsce:) Wieczorem rozpoczelismy przygotowania do imprezy. Plan jak zwykle na sobote, najpierw zabawa na 6 pietrze, a potem jakis klub. Nawet kupilam limonki i alko o tajemniczej nazwie magic moments. Mam nadzieje ze one nie sa magic in the morning. Do tego znalazlam kalafiora za 10 rupii. Samo gotowanie to byla przygoda. Niestety nie zjadlam, bo mial robaki. Fuj… czy wszystkie kalafiory maja robaki?? bo ja lubie kalafiory… a brokuly?? czy tam tez sa robale?? ale tu brokulow nie widzialam. Ok godziny 1o kiedy imperza wlasnie sie rozkrecala i uczylismy sie brazylijskich tanow ktos z piatego pietra przyszegli i kaze dzwonic na pogotowie bo Anna zemdlala. hmmm jakie pogotowie, przeciez tu nic nie przyjedzie. To zaraz szybka akcja lapania taksowki i kierunke szpital. Tutaj moze nadmienie are slow o Annie. Jest z Korei poludniowej i jest bardzo cicha. Prawie z nikim nie rozmawia, wogole z nami nigdzie nie wychodzi, calymi dniami spi albo jej nie ma. Wiec nik o niej prawie nic nie wie. Tego dnia wczesniej bylismy na piatym pietrze obgadac szczegoly podrozy do Varanasi. Anna jak zwykl;e spala, zawsze wszyscy sie pytaja czy z nia wszytko okej, i zawsze wszyscy mowia, ze na tak zawsze. Ale wtedy powiedzieli ze spi, bo sie zle czuje, i dali jej jakies tabletki na mdlosci. No zdaza sie tu dosc czesto. Zanim pojechalismy do szpitala dowiedzialam sie tylko, ze wstala poszla do lazienki i zemdlala. Jak ja bralismy do windy to juz byla przytomna, ale ustac nie mogla, cala spocona, w goraczce, w windzie jeszcze zwymiotowala. Co zrbic, na dole spotkalismy Kirila, zawolal taksowke, a ja i Michaelle doprowadzilysmy ja do taksowki i wszyscy razem pojechalismy do szpitala. Jesli ktos jeszcze mysli ze szpitale w polsce sa w kiepskim stanie a szluzba zdrowia nie funkcjonuje, to zapraszam do kalkuty. Wysiadamy z taksowki chcemy lekarza, dziewczyna ledwo siedzi. Trafil nam sie jakis koles w bialym fartuchu (to raczej nie byl lekarz) ktory mial udawac lekarza . Siedzial za biurkiem i nie moiwil po angielsku. My sie produkujemy, ze kolezanka, ze nie wiemy co, zezemdlala. On pokiwal po hindusku glowa, przyszedl jakis inny koles i zmierzyl jej cisnienie. Potem bylo jeszcze 6 innych osob, wszyscy przychodzili i sie patrzyli, ale oprocz tego mierzenia cisnienia nic nie zrobili. Raju!!! Myslalam ze tam zwariuje. Powiedzieli ze oni tu jej nie moga przyjac (nie mam pojecia dlaczego) i mamy jechac do innego szpitala. tak?? a gdzie?? bo ja to znam kalkute jak wlasna kieszen… poza tym, okej, moze przyjac jej nie moga, ale jakiejs podstawowej pomocy to mogliby udzielic. albo wogole sie zajac a nie tylko jak w zoo. szkoda ze zdjeci jeszcze nie robili. No coz, mozna powiedziec, this is india, ale w tym momencie wcale do smiechu jej nie bylo. Powiedzialam zeby nam dali karetke (co w sumie oczywiste bylo, ale sami na to nie wpadli). Czekalismy chyba z 25 min, chciaz ciagle nam mowiono ze zaraz bedzie. Przez ten czas wszyscy tylko oczy w nas wlepiali, a Anna nikt sie nie zajal. Jakos tak nie lubie siedziec bezczynnie. Zadzwonilam do Rushiego bo Unmi byl daleko i bylo pozno, to i tak by mi nie pomogl. Rushi tez mi nie pomogl, ale komus sie przynajmniej wygadac moglam:) juz mialam mowic Rushiemu zeby przyjechal, ale pojawila sie owa karetka. No szkoda ze zdjecia nie zrobilam, tez mi karetka. Minibus z lozkiem w srodku. I w rogu butla jak do nurkowania. Aaaaa, i mieli mala biala skrzynke z czerwonym krzyzem – to chyba apteczka. Dojechalismy do 2 szpitala, tam wzieli ja na OIOM, niezly oiom jak my tam wszyscy wlazic moglismy, w kazdym razie to bylo okropne miejsce, bo ludzie z jakimisc rurkami i respiratorami, niby jak w polsce ale duzo bardziej prymitywnie. Zostawilismy ja z lekarzem a nas czekala jeszcze przeprawa z administracja. dali nam do wypelnienia tone formularzy, na szczescie mielismy jej portfel. Chociaz z jej dowodu niewiele sie dalo odczytac, bo byl caly w chinskie krzaczki… a paszportu nie bylo. zeszlo nam sie duzo, wydawac by sie moglo ze najwazniejsza dana byla jej rreligia. Pytali mnie o to kilka razy w nocy, i potem jeszcze w niedziele jak przyjechalismy z paszportem. Kazali mi religii w paszporcie szukac… do tego kazali mi zlozyc depozyt przynajmniej 30 tys rupii… ahaha, nie no, zawsze nosze taka kase przy sobie. Z anny portfela oplacilismy karetke. No nikt nie powiedzial mi ze za to sie placi – i to ile…. taksowka zaplacilibysmy 30 rupii, a koles chcial od nas 450!! Po ostrych targach stanelo na 300, ale widac ze koles byl stratny. Bo pytal sie co on szefowi powie, ale w sumie to juz nie moja sprawa. Hindus i nie umie sie targowac…. Potem dorwalismy lekarza i powiedzial ze zostanie tu jakis czas, ze byla odwodniona, bo w miedzyczasie okazalo sie zeona ta goraczke to miala 5 dni. Ale nikomu nic nie powiedziala, a ze zawsze spi, to nikt nie zauwazyl ze cos jest nie tak. Szpital jak sie okazalo byl na totalnym zadupiu, wiec nie mielismy pojecia jak do domu wrocic. Co ciekawe ja i Michalelle bylysmy ubrane jak na impreze, a zimno troche bylo. Bylo juz po 12, kiedy dotarlismy do glownej drogi i probowalismy zlapac taksowke, co graniczylo z cudem. I nie chodzi o to ze nie bylo taksowek. Tu tak dziwnie jest, ze taksowki w 80% nie chca zabierac ludzi… dziwne, wola jechac, puste, a potem mowia ze bieda… Juz nawet po rushiego zadzwonilam zeby przyjechal (Rushi:gdzie jestes, ja: tu! skad mam wiedziec gdzie jestem). W koncu wzielismy taxi (ktostam czuwa) a w domu nikogo. Co za znajomi, zostawili nas i poszli sie bawic. Nawet sie ta biedna dziewczyna nie zainteresowali. No moze przesadzam, ale zla bylam, ze zostalismy tak zostawieni (co za konstrukcja). Michalelle nie miala klucza, wiec poszlismy do klubu Shisha. Nie mielismy tez kasy, a wejscie do kluby 500 rupees only! mial kto pozyczyc, ale warte tych pieniedzy, bo t najlepsza impreza tutaj byla. W koncu musialam jakos odreagowac te stresy.
FOTO: tak sie gotuje kalafiora w indiach jak sie nie ma sprzetu. ale i tak nie zjadlam, najpierw wylazl jeden robal, dolalam troche cytryny, bo podobno jak jest kwasny to wylazi wiecej. ale nie wylazlo, wiec myslalam ze safe jest. ale potem jeszcze przeszukalam go na wszelki wypadek. znalazlam jednego jeszcze. i wolalam juz nie szukac dalej… jaokos sobie poradze bez tych kalafiorow
FOTO: takzwana karetka. ale to chyba slowo na wyrost. w srosku miejsce na speldolozko. slabo troche. koszt przejazdu – 10 min – 450 rupee