Od paru dni nie moge zabukowac biletu do Delhi. ani wypisac kartek. ani prania zrobic, ale tam, pranie malo wazne… znowu nie pamietam jak wczoraj zasnelam. Mialam zjesc kokosa, ale nie zdazylam. Moze znowu te robaki w brzuchu sie uaktywnily i nie mam na nic sily… nawet chinczyk mi dzis w spaniu nie przeszkadzal. Raju, co koles.zamiast Ediego i Kirilla dostalismy chinska pare. chociaz nie wiemy czy to brat i siostra czy para. zawsze sa razem, ale w wiekszosci graja na kompie. albo na zmiany, albo on na jerdnym ona na drugim. nie myja nog (wiec chyba wogole sie nie myja) i siedza caly dzien w domu. a w nocy ten koles jest jak krowa/kon. przezuwacz jakis. bo w nocy zgrzyta zebami i jakby cos jadl – konie tak maja. spac sie nie da. a jak chrapie!!! jakby chrumkal… umarlego by obudzil. dobrze ze juz wyjezdzaja…chociaz z tym to nigdy nie wiadomo. a tu taaak goraco… rozpuszczam sie. teraz jeszcze jestem w hotelu to mamy klime i daje rade. a na zewnatrz… wieczorem jest 30 stopni, to nie chce wiedziec ile jest w poludnie. czasami musimy czekac nawet pol godziny na samochod w tym sloncu. tylko opalic sie nie mam jak bo w zakiecie jestem, a poza tym ten smog… Wczoraj bylismy w kinie. Ja drugi raz na My name is Khan. Drugi raz juz nie jest taki fajny. wlasciwie mielismy bilety na inny film, ale okazal sie taki nudny, ze po 20 minutach zmienilismy sale. a grali Khana akurat… Niemozliwe? a jednak. Dobra , plany na dzis – spanie. okej i delhi. i telefon do Unmiego:) bo znowu zapomnialam. juz nawet glupio mi sie tlumaczyc. ech…
aaa, nasz szysty domek to juz przeszlosc. zasmieca sie jak wczesniej. bo nikomu sie nie chce sprzatac. wiesniaki i brudasy. a ja niczyja sprzataczka nie bede. Mamy przynajmniej czysto w pokoju:)