duze zmiany w New Alipore. po pierwsze w sobote wyjechal Kirill. byl ostatnia mi bliska osoba ktora wyjechala. zaczelo sie od Thiago a pare dni wczesniej wyjechal tez Edi. I moj super sklad w pokoju sie rozsypal. tak mi przykro ze oni juz sa tylko historia. nawet nie wiem czy kiedys jeszcze uda nam sie spotkac. zawsze sie mowi, tak tak, przyjade. ale zycie sie roznie uklada. Nigdy ich nie zapomne i to co przezylismy tu razem bylo unikalne. Nowi ludzie wydaja sie tacy nijacy. nawet nie chce mi sie z nimi zapoznawac. jedyna dobra strona tego ze wszyscy wyjechali byla wizja pokoju solo. ale niestety tym pomyslem pocieszylam sie tylko jeden dzien, bo juz w sobote wieczorem przyszedl do nas wlasciciel (i chcial pieniedzy ale nie dostal) i powiedzial ze mieszkanie na dole zostalo sprzedane i wszyscy z dolu musza sie przeniesc do nas na gore. wiec niby nie jest tloczno ale znowu zyjemy w osiem osob… a mialo byc tak pieknie… niedziela minela nam bardzo pracowicie. zanim sie sprowadzili z dolu zrobilismy wielkie sprzatanie. bo tylu praktykantow juz przewinelo sie przez nasze mieszaknie, kazdy cos zostawil, nikt nie wiedzial czy to mozna ruszyc… raju, smieci to my mielismy na tony. zaczelismy od naszego pokoju. wyrzucilismy wszystko, razem z materacami, umylam nawet okna. Ladnie teraz u nas – pokoj zminil sie nie do poznania. Na scianie powiesilismy slonia a w szybie wisza dzwoneczki. zeszlo nam prawie caly dzien. ale potem bylo nam szkoda, ze caly brod z przedpokoju wniesie sie do naszego pokoju. wiec posprzatalismy tez przedpokoj, a potem jeszcze kuchnie i lazienke. Robin nie zrobila nic tylko latala i robila zdjcia. glupia U^%^$&. a rano jadla i nawet po sobie nie posprzatala. to sie nazywa szacunek dla czyjejs pracy. aaa, przefarbowala sie. teraz z rudej zrobila sie na czarno… pozazdrosicla hinduskom. ale wyszla jak ruska bardziej (bo biala), tylko brzydka. anyway, mamy teraz ladne mieszkanko i nie sadze zeby nam sie dlugo udalo utrzyma ten stan rzeczy. w koncu ciagle tu jest 8 osob, nie sposob tego upilnowac. po sprzataniu poszlismy do mieszkania na „lowy”. wsrod roznych skarbow znalezlismy „szafke nocna” w postaci taboretu, plyte grzewcza, pare lyzek, hinduska szmatke, komode (a to hit jest nawet!), czerwona wycinanke i orientalne pudelko. aa jeszcze male lusterko, pare krzesel i stol wymienilismy:) az chce sie wracac i odpoczac. dzis jednak zdalam sobie sprawe, ze nie ma sie co tak cieszyc, bo jeszcze moga nas wyrzucic z tego mieszkania. na razie powodu nie ma, ale w indiach nigdy nic nie wiadomo. skoro sprzedali jedno mieszkanie, to moga i drugie. will see. na razie napawam sie widokiem czystej podlogi.aha… woda nadal zimna:)