Ostatnie tygodnie w Kalkucie minely w oka mgnieniu. Nie mialam czasu nawet podrapac sie po glowie, a o pisaniu na blogu nawet nie wspominajac. Jakos tak wyszlo, ze wlasnie na 2 ostatnie tygodnie wrzucili na mnie wiecej obowiazkow. Niby to to samo co robilam wczesniej, ale duzo wiecej stresow, bo musialam polegac sama na sobie. Do tego gadac z kims to dopiero polowa sukcecu, bo najpierw to trzeba do tej osoby dotrzec. Na poczatku stresowalam sie przed kazdym wyjsciem z samochodu, a kiedy zaczelam sie do tego przyzwyczajac, praktyka dobiegla konca. Niemniej jednak nie maialam juz czasu na beztroskie siedzenie w internecie, bo umawialam sie na spotkania, albo goraczkowo zastanawialam sie co ja tym ludziom powiem. Bo przeciez widza ze jakis maluch przyszedl, i ciezko bylo udowodnic ze jednak mam cos do powiedzenia. najgorsze ze raz na recepcji jak czekalam to recepcjonistka: „jakas dziewczyna do pana”. to sie poczulam – ja sie staram, szpilki, zakiet, nawet w tym upale makijaz nakladalam – a potem ze dziewczyna… ale to tylko jeden taki incydent mialam. Jakos tak myslami bylam juz w domu, a musialam sie jeszcze skupic przed tymi klientami, a czasu na nic nie bylo. Jeszcze ostatniego dnia przed wyjazdem latalam i ostatnie zakupy robilam, bo wczesniej nie bylo czasu. Prace skonczylam w sobote, a samolot do domu mialam w czwartek. Nie zal mi bylo wyjezdzac nic a nic. W pracy kupilam placek na pozegnanie, ale bez fajerwerkow bylo. Prosilam ich o zaswiadczenie ze pracowalam, to dali mi jakis certyfikat ktorym mam sie chyba chwalic jak jakas nagrada. A mi potrzebny byl opis moich zadan… Na prezent pozegnalny dali mi i robin wazon… wlasnie, kupa zlomu, smialysmy sie ze jakis im zalegal na magazynie to nam wcisneli, zeby nie bylo. Od Parvati dostalysmy piekne kolczyki z rubinem i perlami oraz oryginalna bengalska maske. Z nia pozegnalam sie dzien wczesniej, bo w sobote nie pracowala. Tak naprawde byla to jedyna osoba, z ktora ciezko bylo sie rozstac. Sama dziwilam sie ze lzy mi pociekly. Bo przeciez tyle razem przezylysmy, ona nauczyla mnie wlasciwie wszystkiego. a gdzies w glebi serca wiem, ze juz sie nigdy nie spotkamy. ale zawsze bede ja pamietac:) tak jak „moje dzieci” a Austrii. w weekend pojechalismy do Puri. Tu powinnam zaczac zupelnie nowy watek o hindusach na plazy. lata 20! kobiety kapia sie ubrane od stop do glow, faceci za to lataja na golasa. Miejscowi na widok bialych zachowuja sie jakby widzieli ufo, plaza strasznie zasmiecona jest. Widzialam ocean indyjski (wlasciwie to zatoke bengalska, ale ja obstaje przy oceanie) opalilam sie troszke. zjedlismy swieza (?) rybe z morza. Panfret – cos jak fladra. spalismy chyba w najlepszym hotelu. z prysznica tak sie cieszylismy ze przez dobowy pobyt wzielismy po 5 prysznicy:) na plazy pelno krabow, wychodza z takich dziurek, a potem uciekaja przed ptakami:) ja sie balam to siedzialam na reczniku. hindusi wkurzali nas jak wszedzie. kilometr wolnej plazy, postanowilismy odpoczas chwilke na reczniku – minute pozniej 2 metry od nas siedzial hindus i sie na nas gapil. Wrrrr. jeszcze mnie to denerwuje, nawet jak mnie tam juz dawno nie ma. nie mozna usiasc gdzie indziej? tylko tak jedno na drugim. W mieszkaniu tez pozegnania wlasciwie nie bylo. Zostala nas garstka w domu. Michelle nie bylo od tygodnia, nawet nikomu nie powiedziala ze wyjezdza. W srode przed wyjazdem, poszlysmy z Robin i Japonka Mine do naszej uluboinej restauracji chicken tandoori. Bartek tego dnia chorowal (dopiero pozniej okazalo sie ze bardzo), wiec to byl babski wieczor. Na pozegnanie dostalam robaka w roti. ech… i dlaczego ja za tym nie tesknie? rano wyszlam i nawet nie bylo komu powiedsziec zegnaj. robin wylatywala tego samego dnia, Mine w niedziele a Bartek w sobote. Jak Michelle wroci z podrozy to sie zdziwi ze nikogo juz w mieszkaniu nie ma. Mielismy taka „sciane slawy” – kazdy kto odjezdzal zostawial pare slow tym co zostawali. tak przez te 4 miesiace nasza sciana urosla do ogromnych rozmiarow. Ja jednak nic nie zostawilam, bo wszyscy dla mnie wazni ludzie juz stamtad wyjechali. To niesamowite, bo jak patrzylam na te kartki i myslalam o tych ludziach, to takie dziwne uczucie ogarnialo czlowieka, ze oni sa juz historia i nie wiadomo czy sie jeszcze kiedys spotkamy. Ci ludzie sprawili ze pobyt tam byl latwiejszy. Baaa, pobyt tam byl wspanialy. Oczywisice nie ze wzgledu na spanie na podlodze, z robakami, jak zebracy czy tez na ten gorac z nieba. Sprawili, ze bylo do czego wracac tam. Bylismy razem na dobre i na zle (wiecej na zle:P) i przezylismy tyle przygod. Wlasnie to chcialabym im napisac, ze bez nich to cale doswiadczenie z Indiami nie mialoby sensu. W pojedynke chyba zadne z nas nie daloby sobie tam rady. I choc nikomu nie polecam AIESECU to jedna rzecz (przypadkiem) wyszla im dobrze – kilkadziesiat osob z calego swiata znalazlo sie w jednym miejscu, by potem stac sie przyjaciolmi. nie wiem czy ich jeszcze kiedys zobacze. Byc moze nie. cieszcze sie ze moglam ich poznac.