Postanowilismy trzymac rygor ze wstawaniem. Pobutke mielismy o 8 a o 9 bylismy juz gotowi do drogi. Jeszcze tylko sniadanko na schodach i heja banana. Do Budapesztu mielismy jeszcze 1,5h. Postanowilismy od razu zameldowac sie w hostelu. Nie był wysokich lotów, ale w sumie przenocowaliśmy się w pokoju 3 os za 18 euro i nie dojechała ta 3cia osoba. Mielismy osobne łożka, ale zmieścilismy sie na 1dnym. Łazienka była wspolna, nie działał prysznic, a na wspolnym balkonie jacys kolesie palili zioło, ale takie to uroki hosteli. Nazywał się „Just like home hostel” ale daleko mu było do domu
J W samo południe wyszliśmy na miasto. Troche mało przygotowani bo bez przewodnika po budapeszcie. Dobrze ze teraz bez limitu mamy internet, ale jednak przewodnik mobilny to nie to samo. Internet nie łąpie, strony się przeładowują, ciągle cos się wywala. Ja jestem tradycjonalistką. Papierowy przewodnik musi byc. Niemniej jednak udało nam się zobaczyć całkiem sporo. Po pierwsze byliśmy zdziwieni ze na Węgrzech nie ma euro. Mają swoją walutę forinty. Nie mogliśmy sie w ogole przyzwycczaic do przeliczników. 100 forintów to jakieć 1,4 pln. Ale jak się widzi cenę 500 to człowiek myśli że wydał majątek. Za krótko byliśmy aby przyzywczaić sie do nowego przelicznika, ale trudno. Przez te zera na koncu mielismy wrazenie ze bardzo duzo wydajemy. A w rzeczywistości udalo nam się dosyć rozsądnie przezyc. Bylismy zdecydowanie za krotko. Dopiero odkrylismy ile mozemy zobaczyć. Trafilismy na wspaniałą pogodę. Mimo kremu z filtrem 30 i tak się opalilismy. Zaczelismy od lokalnego sklepu i pyszności. Mają taki serowe batoniki w czekoladzie Turo Rudi. Troche jak te na litwie, ale bardziej słodkie. Ja nie mogłam swojego dokonczyć, za to Bartus miał za mało. Jest równowaga w przyrodzie
JKupilismy tez ciatko kominkowe. Popularne ostatnio w Polsce, a pochodzą własnie z Węgier. Wiadomo, że jak zwiedzamy kraj to musimy poznac jego kuchnie. To kraj ktory stoi papryką. Papryka jest tu odmieniana przez wszystkie przypadki, surowa, suszona, w proszku, wedzona, w zupie, w kielbasie, w tubce, marynowana, kiszona, pieczona, smazona…. Mozna tak jeszcze wymieniac, ale wiadomo, ze papryke trzeba zjesc. My zjedlismy popularny gulasz na kilka sposobow, a pasty paprykowe zabieramy do domu. Oprocz tego maja tu wina przerozne, z popularnym tokajem na czele. Ale oprocz słodkich muskatów sa tez wytrawne wina porownywane z tymi francuskimi. Dla nas to i tak za duzo jak na jeden dzien. Mają jeszcze szał na punkcie salami. Jest tu ich milion rodzajow, wiekszosc oczywiscie z papryką. Salami mają tu wieprzowe, a nawet z dzikiej swini nazywanej mangalica. Cos pomiedzy dzikiem i świnią, więc wyszła mi dzika świnia. Popularny jest zwłaszcza smalec, i nawet chcialam sprobowac, ale mieli tylko 0,5 litrowe opakowania. Dla odwaznych jest tez rakija, czyli lokalna wodka ze sliwek (lub co tam pod reka mają. Ale wracając do Budapesztu: zaczelismy od spaceru wzdłuż Dunaju, potem mostem do groty skalnej, które została ponownie otwarta jako kaplica przy współpracy przez ojców paulinów którzy przyjechaliz Polski z kopią obrazu jasnogórskiego. Jak na ironie paulini w Polsce pojawili sie wlasnie z węgier na zaproszenie króla, który dał im tereny na Jasnej Górze (taki usmiech historii). Jest to podobno symbol polsko węgierskiej przyjaźni. I teraz powiedzenie „polak-wegier dwa bratanki i do wódki i do hulanki” nabiera nowego znaczenia. Tak czy inaczej w kaplicy skalnej bylismy, robi wrazenie bo… wykuta jest w skale. Wg podań było to miejsce pustelnika sw Gellerta, który pozniej został zamordowany przez pogan. Na jego czesc całe zwgórze nazywa się wzgórzem gellerta. U podnóża stoi hotel, tez jego imienia, ale wszelkie zbieżności sa przypadkowe. Weszlismy na góre, zmachaliśmy sie straszliwie, ale widoki warte były tej meki. Widok na Budę i Peszt. W sumie to dopiero pod koniec XIX wieku te 2 , a własciwie 3 miasta (bo jeszcze Obuda) połączyły się tworząc Budapeszt. Ze wzgórza zeszlismy drugą strona w kierunku zamku. Zamek okazały, wznosi się tez na górze, w srodku mieszcza sie jakies muzea i instytucje, ale i tak obejsciewszystkiego dookoła zajęło nam ponad godzinę. Następnie udalismy się w kierunku baszty rybackiej, najbardziej okazałej bramy starego grodu. Duzo turystów, i w sumie duzo rodaków, co nas dosyć zaskoczyło. No ale przeciez sa wakacje. Obok baszty znajdował się piekny kościół sw, Macieja, jeden z najpiekniejszych kosciołów w miescie. Nastepnie szybkim krokiem udalismy sie na dół bo juz głód zaglądał nam w oczy. Udalismy sie w strone bazyliki przez most łańcuchowy, ale potem poszlismy dalej w strone Oktagon Bisztro. Ale zanim o tym, to jeszcze o jezyku. Niepodobny do niczego, ale mają parcie na „sz”. I tak mają „busz pas” i „dyszkont” mają tez „szex shop” i wspomniany „bisztro”. Kilka jeszcze takich by sie znalazło. A miejscowka do jedzenia byla przednia, bo zapłacilismy na wejsciu, a potem mogłośmy jesc az juz nie moglismy…. ach, takie miejsca to lubimy. Ledno sie potem ruszalismy. Ale szczescie wielkie. Nastepnie udalismy sie zwiedzic Bazylike w srodku, ale było juz za pozno, wiec poszlismy brzegiem dunaju do parlamentu. Potem jeszcze tylko 50 min piechota w drugą stronę i już bylismy u siebie. Usnelismy nad komputerem planując kolejny dzień. Takie dni lubimy
J
 |
węgierskie forinty. 100 forintów to ok 1,4 PLN |
 |
widok na Budapeszt ze wzgórze Gellerta |
 |
w tle zamek królewski i widok na Dunaj |
 |
Zaprzyjażniliśmy sie z lokalsem |
 |
Bazylika św Stefana |
 |
most łańcuchowy i parlament w tle |
 |
Baszta rybaków na wzgórzu zamkowym |
 |
Buty nad brzegiem Dunaju – pomnik pamięci ofiar holokaustu |
 |
Parlament wieczorową porą |
 |
Pomnik Reagana |
 |
Ostatnie spojrzenie na most łańcuchowy |