Gdzie tu zaczac. Moze od tego ze widzialam Taj Mahal!! ale… wlasciwie, to go nie widzialam. czyli wszystko od poczatku. wyruszylismy w czwartek 4 marca. pociag mielismy dopiero 0 13.15, ale to nie przeszkodzilo nam sie prawie na niego spoznic.
wpadlismy w ostatniej minucie na platforme. Przez cala droge oczywiscie darlismy sie na kierowce ze tak wolno jedzie. w drugiej czesci przyspieszyl, to nawet mu napiwek zostawilismy. jaki byl zadowolony… i wyruszylismy. w Agrze bylismy dopiero nastepnego dnia o 12. Raju, prawie doba w pociagu. Mielismy przynajmniej troche czasu zeby poczytac o tych miejscach ktore mielismy odwiedzic, bo poza kupieniem biletow nie zrobilismy nic. pooganialismy sie troche tez od robali, bo tam kupe karaluchow jest i innego swinstwa. w pociagu do amritsar widzielismy nawet mysz! No i wzielam ten gruby przewodnik i co czytam??? ze taj mahal jest w piatek zamkniety!!!!!!!!!!!! pomyslalam ze pewnie przewodnik stary, BO JAK CUD SWIATA MOZE BYC ZAMKNIETY????!!!! wysiadamy na stacji pelni nadziei ze to jakas brednia, ale niestety – piatek to dzien swiety dla muzulmanow. i wyjasnila sie sprawa biletow, ktore moglismy jedynie na ten dzien zarezerwowac, bo inne byly juz zajete w terminie 2 tygodni. Zatem, tak wlasnie, pojechalam do Agry zobaczyc Taj Mahal w jedyny dzien kiedy on jest zamkniety:( no ale sam a budowla jest ogromna, wiec podziwialismy ja z roznej odleglosci pod roznym katem. jednak do samego ogrodu nie weszlismy. pojechalismy na druga strone rzeki, tam tez dobrze bylo widac.
zaoszczedzilismy 750 rupii wprawdzie, ale to nie to samo, wiec postanowilismy ze wrocimy tu w sobote z delhi (co sie okazalo niemozliwe, ale o tym pozniej).
Zwiedzilismy zatem Agra fort (fort jak fort, drogo, a najwieksza atrakcja sa turysci fotografujacy malpy)
Foto: red fort
FOTO: owi turysci
FOTO:pierwszy widok taj Mahal z red fort
Baby taj (taki mniejszy marmurowy grobowiec)
i zjedlismy na dachu z widokiem na taj.
FOTO: a jednak nie tak pieknie w kolo
FOTO: odkrylam kryjowke al kaidy!
samo miasto jest slabe. brudne, ciasne, taka kalkuta tylko bardziej wiejska. jest sporo turystow przez co lokalni swiruja… od rikszarzy zapraszajacych cie do rikszy nie mozna sie odpedzic, ceny sa z sufitu, oczywiscie sie wszyscy gapia, ale jest duzo takich mlodych chlopaczkow ktorzy sie probuja ocierac. wiekszosc z nich to geje chyba, chodza za rece przytulaja sie, gladza po pleckach, uszkach, raczkach, ale niektorzy to wlasnie lubia tez dotknac turystki. Najsmieszniejsze jest to ze dwoch facetow idacych za reke nie wzbudza sensacji, za to chlopak z dziewczyna to jakby jakas zbrodnia (w Golden temple powiedziano nam ze nie mozemy trzymac sie za rece!). czy to jest normalne?? co do reszty to juz na poczatku wycieczki udezyly mnie ceny na glowne atrakcje. Taj Mahal – cene dla turysty 750, lokalni-20 rupi. Agra fort turysta – 250, lokalni – 30. I tak przez caly czas. To sa ceny rzadowe! i nie takie, ze 2, 3 razy drozsze tylko 20! to takie irytujace. jakos jak do polski ktos przyjezdza, to za zamek nikt nie kaze mu placic wiecej tylko dlatego ze go stac. Ja jestem za wprowadzeniem wyzszych oplat dla hindusow w polsce! takze w sklepach, i za bielty na lotnisku. Najgorsze, ze nawet jak sie placi wiecej to zadnych luksosow z tej przyczyny nie ma. gdziekolwiek sie nie pojdzie to sa tysiace hindusow, i nawet na trawie nie mozna sie polozyc bo wszyscy sie gapia. zabytki oglada sie w kolejce. jaka z tego przyjemnosc? przyjdzie taki dzikus i zamiast fotografowac taj mahal to robi zdjecia bialym. ech… zostalismy tam krotko, juz o 19 mielismy pociag do Jaipuru. Przyjechalismy tam o 2 czy 3 w nocy i balismy sie jak znajdziemy jakis pokoj o tej porze. ale jak to w turystycznych miejscach, pelno rikszarzy ktorzy chetnie zabiora cie do „swojego” hotelu w ktorym dostaja prowizje od przywiezionych gosci. wiec wzielismy jednego takiego malego, i nawet fajne miejsce znalezlismy. Atmosfera i wlasciciel fajny, ale pokoj byl taki glosny, a sciany tak cenkie, ze jak ktos przechodzil korytarzem, to myslalam ze jest w srodku. a co dopiero jak zaczal gadac… Zostalismy tam 3 noce,ale jak na Jaipur to za duzo. Zmeczylo nas bardzo, bardzo duzo turystow, przez co i ceny duzo wyzsze. wiec jak widza biala twarz to zamiast 50 powiedza 500. niestety my znamy ceny, chociaz mniej wiecej, wiec tylko mnie to draznilo, ze gdzie nie poszlam, to dostawalam cene jak z galerii. ale pokrzyczalam troche i kupilam tam sporo rzeczy. ale to meczace takie. Bo Jaipur najbardziej slynie wlasnie z zakupow, pelno kolorowych strojow, dywanow i bransoletek.
FOTO: jol jol, welcome to Jaipur. welcome to pink city
FOTO: zapraszam na poklad. ten pojazd wlasnie odlatuje
FOTO: gdzie kucharek 6 tam mozna dostac robaka
FOTO: ciezko powiedziec czy to ruch pieszy czy samochodowy
FOTO: to typowa sytuacja w indiach. gdzie sie nie pojdzie to sie gapia. WSZYSCY
FOTO: nie moglo zabraknac swietych krow
FOTO: widok z zamku wiatrow
FOTO: to idziemy na zakupy. moze turban?
FOTO: albo buty
FOTO: kto co woli, ja chce szale
FOTO: mozna tez szczeke
jest w czym wybierac, ale trzeba uzbroic sie w cierpliwosc. bo nie mozna nawet spokojnie przejsc ulica, bo z kazdego sklepu przylatuja do ciebie naganiacze lapiac pierwsza rzecz po reka jaka maja i wciskaja do gardla mowiac ze dobra cena, spojrz, tylko spojrz, indyjska cena, specjalnie dla ciebie 5 tysiecy! jak juz sie zatrzymasz przed jakims straganem to nadal nie przestaja mowic „have a look madame, have a look” – no przewciez patrze. jak tylko wykazesz zainteresowanie jakas rzecza to juz pakuja i wciskaja, nie ma mowy o zobaczeniu innego koloru, wzoru, juz targuja sie i sprzedane. takie zakupy moga baaardzo zmeczyc. zwlaszcza targowanie sie o cene. wiem ze np torebka kosztuje 100. a on mi mowi 500. to ja sie smieje i mowie ze 100, a on ze 250 ostatnia cena. no co za burak. zawsze musialam sie ciezko targowac. i tak przeplacalam, ale przez to ze schodzi sie z takiej abstrakcyjnej ceny to wydaje sie ze jest okej. Raz mielismy takiego kolesia ktory probowal wcisnac nam szaliki za jakas abstrakcyjna cene. w koncu zgodzilismy sie na 300. chialam jeden. on mowi ze za taka cene, to jeden jest niemozliwy, no to dwa (super cena przeciez) kupilismy costam jeszcze i sie targujemy. dlugo i ciezko i nagle mi sie przypomnialo ze widzialam gdzies te szaliki za 100. O nie!! mwie ze nie kupujemy. uslyszelismy stara spiewke – ze inna jakosc (to magiczne slowo, wielu sie na to lapie i przeplaca kupe pieniedzy) jakosc oczywiscie ta sama, ja oczywiscie nie bylam pewna, i jeszcze ten facet taka presje wywieral ze prawie imienia zapomnialam. ja mowie ze nie kupuje, Bartek nie byl pewien. To koles mowi nam ze market jest jutro zamkniety. To my oczy w slup, jak to, przeciez jutro dopiero mamy kupowac pamiatki, i wtedy to nam juz wszystko jedno czy przeplacamy czy nie, i juz prawie kupujemy. ale jednak wyszlismy. pare sklepow dalej sprzedawca na rewelacje o zamknieciu bazaru niezle sie usial i mowi ze pierwsze slyszy! ale siersciuch!!! tak nas chial oklamac.!!!!!! potem jeszcze wiele razy wciskali nam kit o jakosci, dobrej cenie, ze to nie jest poprute, tylko nowy design i takie tam. Nigdy juz nie dam sie im nabrac – lgarze! Np w agrze, idziemy do metra, jak zawsze podjezdza riksza gotowa zagrac nas gdzie tylko chcemy za astronomiczna kwote – my mowimy ze idziemy do metra (w autobusie powiedziano nam ze metrodziala od 6) a koles mowi ze metro dziala od 7 – bylismy 20 metrow od wejscia. jak mozna tak klamac w zywe oczy. nawet nie mrugnelismy dwa razy, bo to juz po tylu doswiadczeniach bylo, ze juz nie moglismy sie nabrac. mam nadzieje ze sie nie dam juz nabrac zadnemu hindusowi. zabawne, wiekszosc to ulamki, ale jesli chodzi o pieniadze to oskubia cie ze wszystkiego:) nawet jak zejde z ceny z 10 razy to nie moge pozbyc sie wrazenia ze ktos tu mnie robi w balona. W jaipurze wydalismy mase pieniedzy – na jedzenie, na pamiatki, na zabytki i na spanie. Zwiedzilismy Amber Fort, wspaniala budowla, z wielkim murem dookola pagorkow, na gore mozna wiechac sloniem. wchodzilismy w strasznym sloncu, wiec potem malo nas interesowalo zwiedzanie tylko zalegalismy na jakichs schodach:) widzielismy tez zamek wiatrow Hawa Mahal(znak rozpoznawczy Jaipuru),
City Palace, podziwialismy widoki z minaretu. mielismy jeszcze przygode z riksza, zabral nas jeden taki mial nas obwizc po zabytkach, a skonczylo sie jezdzeniem o sklepach i jedyna fajna rzecz jaka nam pokazal to byly slonie. moglismy je poglaskac i nakarmic i wszystko. a te sklepy to tak nas meczyly, a ceny byly 150 razy wyzzsze wliczajac oczywiscie marze dla rikszarza. ale my wiedzzielismy o tym i nic tam nie kupilismy. Do jedenj galerii wrocilismy nastepnego dnia bez niego, i dostalismy dobra cene. Ciezko tam bylo znalezc jakies mieso. restauracje niewegetarianskie mozna bylo policzyc na palcach jednej reki a do tego byly bardzo drogie. ostatniego dnia zlanezlismy tanie kurczaki, ale tam nie bylo miejsca zeby zjesc, wiec wzielismy na wynos. w innym miejscu kupilismy dwa nany i tak z jedzeniem w pudelkach szukalismy jakiegos miejsca zeby to zjesc. w koncu stwierdzilismy ze najlepiej bedzie sie rozlowyc w McDonald. tak tez zrobilismy – Bartek kupil szejka i za murkiem w roku zjedlismy kurczaka:) w poniedzialek wieczorem mielismy nocny pociag do amritsar. dosyc pozno, ale to zadna bariera zeby sie spoznic dla nas. wszystko na wariata, dobrze ze juz bylismy spakowani. wpadlismy do hotelu, szybko plesak, szybko riksza, szybko pociag. ufff. w ostatniej chwili. obladowani jak tragarze, bo sporo rzeszy kupilismy w Jaipurze, wyszedl nam dodatkowy bagaz wlasciwie. w ferworze wszystkiego zgubilam spodnie. byly przytroczone do plecaka zeby sie przebrac w pociagu i gdzies na drodze hotel – stacja zaginely. samych spodni szkoda mi nie bylo, tylko mielismy jechac w gory, a ja zostalam w cieniutkich spodniach alladynkach. na szczescie kupienie spodni w indiach to nie taki duzy wydatek. zaopatrzylam sie we wranglery za 1500 rupee. nigdy tak szybko nie kupilam spodni. wszystkiego z przymierzaniem i wybieraniem bylo moze 15 minut. zalozylam te spodnie i juz musielismy zmykac bo (uwaga uwaga) znowu bylismy spoznieni:)ale to bylo w Chandigarh, a przedtem bylismy w Amritsar. Przyjechalismy tam chyba o 10. zanim sie ogarnelismy i darmowy (zalowalismy 40rupee) autobus przyjechal minelo troche czasu. autobus smieszny, jak polowka normalnego, ludzi tysiac, ledwo sie wcisnelismy, bartek glowe gdzies zawinal, bo jak zwykle sie nie miescil (zawsze pyta czy budowali to dla krasnali:). ech to byl chyba najlepszy punkt wyprawy. Golden Temple byla wspaniala. Jest to miejsce swiete dla Shikow, ale kazdy jest tu mile widziany. Wrazenie niesamowite, swiatynia cala ze zlota posrodku wody, ludzie naokolo kapia sie w tej wodzie, rybki plywaja. takie fajne i spokojne miejsce, nie wazne jaka religia, ale mozna bylo troche pomedytowac i sie wyciszyc. Shikowie sa bardzo bogaci, wiec nie tylko nie musielismy placic za wejscie do swiatyni, ale nawet dostalismy nocleg i jedzenie. Jest tam taka wielka stolowka dla pielgrzymow, ktora dziennie odsluguje podobno 40 tys ludzi. jest calodobowa wiec kiedy sie nie pojdzie dostanie sie jedzenie. jest ono bardzo proste i tylko wegetarianskie, ale jadalne:) i tak liczy sie atmosfera. w kolejce stoi sie po talerz, potem siada na podlodze i czeka az naleja ci z wielkiego garnka jakiejs potrawki. je sie rekami oczywiscie:) potem oddaje brudny talerz do takiej wielkiej recznej zmywarki. niesamowite. aha, jeszcze glowe trzeba przykryc, i mezczyzni i kobiety, zarowno w tej swiatyni jak i w stolowce. Dostalismy tez miejsce w takiej noclegowni. byly to 3 pokoje, kupa lozek i sami obcokrajowcy. a przed drzwiami mielismy straznika. limit gorny to trzy noce. mieszka sie za darmo, ale wypada zostawic datek. warto za atmosfere i dobre przyjecie. po poludniu wybralismy sie na granice hindusko pakistanska zobaczyc ceremonie zamkniecia granic. raju, to co widzialam, to nawet nie ma jak opisac. teatrzyk sobie urzadzili:) widzac to wszystko az trudno uwierzyc ze Ci ludzie maja konflikt o kaszmir. calosc akcji dzieje sie wokol bramy. po jednej i po drugiej stronie sa trybuny, i jak juz wszyscy zasiada odbywa sieprzedstawienie. po hinduskiej stronie duzo duzo wiecej ludzi niz po pakistanskiej. w oczekiwaniu ludzie bawia sie, spiewaja, gra muzyka , tancza na ulicy (przed ta brama bedaca granica), gdzies z boku rozgrzewaja sie zolnierze. o 6 ceremonia sie zaczela. wystrojeni zolnierze (po jednej i po drugiej stronie niemal podobnie, roznili sie tylko kolorami) paradowali przed tlumem, podnosili nogi tak wysoko, we robili szpagat w powietrzu, takie maronetki i karykatury, przy tym duzo gestow przy tej bramie, sciaganie flagi, zamykanie i otwieranie bramy, bieganie, znowu paradowanie, w miedzyczasie buczenie (taki sygnal wydawany przez zolnierzy, sprawdzanie ktora strona dluzej). temu wszystkiemu towarzyszylo skandowanie tlumu – po jednej stronie Hindustan, po drugiej, Pakistan. Kazdy chial pokazac ze jest lepszy, silniejszy, glosniejszy i wogole:) takie tam zabawy w piaskownicy. troche przydlugawe, ale smieszne. i wogole nie bylo niebezpieznie:) z Amritsar nastepnego ranka pojechalismy do Chandigarh, jedynego normalnego i cywilizowanego miasta w Indiach. Az trudno uwierzyc ze takie cos tu istnieje. NORMALNE miasto, bardziej w stylu amerykanskim z siatka ulic w szachownice. czyste, nowoczesne, klimatyzowane autobusy, normalne sklepy, tylko ludzie wiesniaki, ale i tak sie cieszylismy ze jestesmy w normalnym miejscu. W przechowali bagazu chcielismy zostawic nasze 2 torby. 5 za torbe, a koles nam mowi ze mamy zaplacic 15 bo mamy 2 torby i kocyk. ale ten kocyk to przyczepiony do plecaka byl, i w zaden spodob nie stanowil oddzielnego bagaza, wiec z jakiej racji trzeba za to placic. glupki. to schowalismy kocyk do torby, ale co to za roznicy? tak samo jak na granicyy z pakistanem, przechdzimy kontrole, i bartek mial torbe pistacji w reklamowce do ktorej wrzucal lupinki. najpierw nie chcieli wpuscic z orzeszkami, a potem zgodzili sie na orzeszki, ale reklamowka musiala zostac. wiec smiecilismy na lawke pozniej:) i wiele jeszcze takich sytuacji, ze tedy nie mozna przejsc, a pare metrow dalej to mzona, i potem jeszcze przeparadowac obok tych co nas za pierwszym razem nie wpuscili. W Chandigarh byl tylko Rock gardem, fajny park z rzezbami z kamienia i smieci… zajelo nam troche czasu zanim sie odnalezlismy, zostalismy tam tylko pare godzin i o 20 zlapalismy autobus do Shimli, takiej popularnej gorskiej miejscowosc. Na miejscu bylismy dopiero o 1 w nocy, i jak zwykle chmara psow nas otoczyla oferujacych hotele za niska cene. mielismy ich dosyc, i wybralismy poszukiwania na wlasna reke. jednak zajelo nam to prawie 2 godziny, bo chodzimy od hotelu do hotelu i ilekroc jakis glupek nam otwieral to tylko room no! morning. ale glaczego rano? jak o 8 przyjde to bede miala pokoj, a teraz nie? to co, mam spac na schodach? nie dalo sie z nimi dogadac a nasza frustracja siegala zenitu. w koncu jakos znalezlismy pokoj za 1000 rupee. ale juz nam bylo wszystko jedno, po prostu chcielismy sie polozyc. w Shimli mielismy nadzieje na widok Himalajow, ale chyba pogoda byla zla, bo nic nie bylo widac. okoliczne gorki tak, ale nie himalaje. ale fajny klimat, takie troche zakopane, kupilismy duzo pamiatek, ja mam nawet wieszak na bransoletki:) Bartek nakupowal koralikow i prawie bez pieniedzy poszlismy na nocny autobus do Delhi. Kupilismy taki za 300 semi delux. na miejscu sie okazalo, ze ten wlasnie nie przyjechal i podstawili taki zwykly. O raju! nie wyobrazalam sobie 9 godzin w nocy w czyms takim. Ja tam sie ledwie miescilam z nogami, a co dopiero Bartek. wiec zmienilismy szybko bilet na superluksusowy – za 775. ale przynajmniej dalo sie spac. Tak oto w piatek rano znalezlismy sie w Delhi. O klamliwym riksiarzu juz pisalam. potem udalo nam sie znalezc super pokoj za 550 i chyba po raz pierwszy tak rano bylismy na nogach. Najpierw chcielismy zalatwic bilety do Agry. ja nie wiem, ale dla mnie system z biletami to jakas paranoja. chce zabukowac bilet w piatek na sobote lub niedziele. Nie ma nic! nic nie mzona kupic. i koles mnie infprmuje ze w indiach, jak chce podrozowac pociagim to powinnam bukowac bilet 90 dni wczesniej. swietnie, ja nie wiem co bede robic 2 dni z wyprzedzeniem, a on mi mowi, ze 90 dni wczesniej mam kupic. jestem tu i teraz i chce jechac do agry. no i nie przeskoczysz… nawet moglabym stac w tym pociagu, to tylko 2 godziny, ale tu znowu o tych regulach – nagle tacy przepisowi sie zrobli. i nie pojechalismy. w niedziele nawet wstalismy o 5 zeby zdazyc na pociag o 6. chcielismy zapytac sie konduktora czyt nas zabierze na stojaka. za 3,5 tys tak. ahahaha. to my jednak nie chcemy… w piatek zwiedziismy red fort – znowu nic tam nie bylo, znowu zaplacilismy wiecej, znowu nam robili zdjecia (to jest irytujace, nikt nawet nie podejdzie i nie zapyta, tylko ktors cie lapie za ramie, ktos cie przestawia, jakis brudas staje kolo ciebie, i mysli ze jest okej, i jzu zdjecie zrobione, jest tez sposob na cichacza – podchodzi, mysli ze go ni widzimy, a ktos z rodziny robi mu zdjecie, najlepsze zdjecia sa telefonami komorkowymi, w nocy z flaszem. ahahaha). Potem poszlismy do meczete, nawiekszego w indiach.moze pomiescic 25 tys ludz, czy 250, nie pamietam. znowu mielismy tam problemy. kazali nam zaplacic, ale to nie byly bilety, tylko jakies samozwanczes stowarzyszenie (w przewodniku bylo jasne ze jest za darmo) mowimy ze jest za darmo, a on, ze owszem, ale to jest oplata za aparat. to mowimy ze nie mamy i ze jest glupkiem ale zaczal sie stawiac wiec poszlismy do drugiej bramy. tam sytuacja sie powtorzyla, ale teraz nie poddalismy sie tak latw, i zrobilismy zadyme. pomogli nam jacys ludzie, jak sie okazalo muzulmanie z egiptu i jeszcze nas przepraszali za tych prostakow, zebysmy sobie nie mysleli ze wszyscy muzulmanie sa tacy sami, ze ci yli niewykrztalceni i stad taki problem. w kazdym razie nie zaplacilismy:) meczet jak meczet. potem poszlismy pod palac prezydenta i tak nam minal piatek. sobota i niedziela byla leniwa, bylismy w miejscu pochowku i smierci ghandiego, pod lukiem triumfalnym „India Gate” zaliczylismy kilka trawnikow i generalnie bardzo nam sie podobalo, ze przynajmniej jest gdzie odpoczac w tym Delhi, nie to co w Kalkucie. Jest duzo przestrzeni, parkow i zieleni, a parku to nawet mozna wypoczac bo nie ma tak duzo ludzi! tez jest goraco, ale jesty sucho, wiec zimny wiatr ochladza. w kalkucie o tropiki, i nic nie dziala:( nie chielismy wrcac, ale coz, jak trzeba to tzreba. Bartkowi najbardziej w calym Delhi podobalo sie metro, i mial nawet pomysl zeby jezdzic z jednego konca na drugi, ale ja w tym wielkiej rozrywki nie widzialam:) O powrocie juz pisalam, troche musielismy powalczyc:0 ale teraz to juz mi sie nawet smiac z tego chce.
zdjecia wkrotce:)